Banki centralne na całym świecie toczą walkę z deflacyjnym zagrożeniem. Pojawia się zaraz pytanie, dlaczego deflacja jest postrzegana jako zagrożenie dla gospodarki? Pozornie przecież prowadzi do wzrostu wartości posiadanych przez nas w portfelu pieniędzy. Z wielu aspektów jednak ma negatywne reperkusje dla obecnej gospodarki.
Po pierwsze spadek cen tylko pozornie jest korzystny, konsumenci mając więcej pieniędzy w portfelu odczuwają na początku poprawę swojego stylu życia. Ale spadek cen, oznacza, że przedsiębiorstwa mają większą presję aby obniżać swoje marze zysku. Wstrzymują zatem inwestycje i tną zatrudnienie co prowadzi do kontrakcji gospodarki.
Rządy także nie lubią deflacji bo muszą spłacać przyszłe długi pieniądzem o wyższej wartości. Na dodatek spadające ceny obniżają dochody z podatków pośrednich (VAT) przez co przyczyniają się do wzrostu deficytów budżetowych.
Bankowcy także nie lubią deflacji bo stawia na głowie cały model zabezpieczeń kredytowych. W sytuacji deflacyjnej należy spodziewać się spadku cen zabezpieczeń, a ryzyko kredytowania małych i średnich firm (działających na minimalnej marży zysku rośnie).
Mamy więc deflacyjnego „demona”, z którym walkę próbują toczyć banki centralne. Arsenałem jest dodruk pieniądza i zerowe stopy procentowe (co wydaje się być lekarstwem stawiającym pacjenta na głowie zamiast leczyć). Te działania nie odnoszą skutku, a mało kto zdaje sobie sprawę dlaczego.
Otóż presja deflacyjna jest niejako wewnętrzna, wbudowana w gospodarkę i generowana przez bodźce na które trudno mieć bezpośredni wpływ. Presję na spadek cen wywołuje sam postęp technologiczny dostarczając technologii wytwórczych, pozwalających produkować taniej i więcej.
Dodatkowo w obecnym czasie spadające ceny ropy i podaż gazu łupkowego na świecie w ostatnich latach także wywołały na światowej gospodarce presję deflacyjną.
Kolejnym problemem, o którym mało kto mówi jest demografia społeczeństw zachodu. Spada liczba osób skłonnych do wydatków i konsumpcji.
Poszczególne roczniki w wieku produkcyjnym są mniej liczne, a dodatkowo są pod ciągłą presją niskich płac w związku z pełzającym kryzysem.
Starsze pokolenia, które akumulowały majątek teraz go zaczynają upłynniać aby pokryć koszty swojego życia na emeryturze, ale transfer bogactwa nie jest skierowany w kierunku rzeszy młodych, ale w kierunku wąskiej grupy bogatych, którzy są w stanie bogacić się jeszcze bardziej.
Tymczasem w Azji na rynek pracy wchodzi coraz więcej osób gotowych pracować za niskie stawki, co zwiększa presję na globalny spadek cen.
Środowisko zerowych stóp procentowych (mających być lekarstwem na deflację) powoduje, że oszczędzający nie otrzymują odsetek od zgromadzonego kapitału. Zmuszani są więc albo do spekulacji swoimi oszczędnościami albo aby zrekompensować przyszłe niskie odsetki ograniczają konsumpcję i oszczędzają jeszcze więcej antycypując przyszły kryzys.
Kolejna siła, która powoduje, że nie ma inflacji to eksport tejże inflacji z gospodarek zachodu do krajów Azji. To tam znajduje się centrum produkcji tanich towarów, to kraje azjatyckie (Chiny, Korea) mają nadwyżki i tam następuje obecnie transfer kapitału z gospodarek zachodu.
Tam tez trafia, między innymi, inflacja wydrukowanych w gospodarkach zachodu pieniędzy.
Zdaje się więc, że banki centralne mają poważny problem z tym, że instrumenty, które kiedyś były uznawane za ekstremalne i nieortodoksyjne (zerowe stopy i dodruk pieniądza) już przestają działać, a przyszłe bodźce deflacyjne w gospodarce rysują się jako niebezpieczne zagrożenie.
Już obecnie podnoszą się głosy, że banki centralne już nie będą w stanie poradzić sobie z deflacją samodzielnie i de facto kosztem ich niezależności rozwiązaniem będzie monetyzacja długów suwerennych (państwowych) i stymulanse fiskalne (wydatki rządowe). Pozostaje jednak otwarte pytanie, czy nawet użycie tak nieortodoksyjnych narzędzi (które kiedyś byłyby nie do pomyślenia – tak jak pojawiający się pomysł „kasowania” długów rządowych w bankach centralnych) tylko kupi zachodnim gospodarkom czas, czy rozwiąże problem. Problem, który wydaje się mieć podłoże strukturalne i znacznie głębsze.
Po pierwsze spadek cen tylko pozornie jest korzystny, konsumenci mając więcej pieniędzy w portfelu odczuwają na początku poprawę swojego stylu życia. Ale spadek cen, oznacza, że przedsiębiorstwa mają większą presję aby obniżać swoje marze zysku. Wstrzymują zatem inwestycje i tną zatrudnienie co prowadzi do kontrakcji gospodarki.
Rządy także nie lubią deflacji bo muszą spłacać przyszłe długi pieniądzem o wyższej wartości. Na dodatek spadające ceny obniżają dochody z podatków pośrednich (VAT) przez co przyczyniają się do wzrostu deficytów budżetowych.
Bankowcy także nie lubią deflacji bo stawia na głowie cały model zabezpieczeń kredytowych. W sytuacji deflacyjnej należy spodziewać się spadku cen zabezpieczeń, a ryzyko kredytowania małych i średnich firm (działających na minimalnej marży zysku rośnie).
Mamy więc deflacyjnego „demona”, z którym walkę próbują toczyć banki centralne. Arsenałem jest dodruk pieniądza i zerowe stopy procentowe (co wydaje się być lekarstwem stawiającym pacjenta na głowie zamiast leczyć). Te działania nie odnoszą skutku, a mało kto zdaje sobie sprawę dlaczego.
Otóż presja deflacyjna jest niejako wewnętrzna, wbudowana w gospodarkę i generowana przez bodźce na które trudno mieć bezpośredni wpływ. Presję na spadek cen wywołuje sam postęp technologiczny dostarczając technologii wytwórczych, pozwalających produkować taniej i więcej.
Dodatkowo w obecnym czasie spadające ceny ropy i podaż gazu łupkowego na świecie w ostatnich latach także wywołały na światowej gospodarce presję deflacyjną.
Kolejnym problemem, o którym mało kto mówi jest demografia społeczeństw zachodu. Spada liczba osób skłonnych do wydatków i konsumpcji.
Poszczególne roczniki w wieku produkcyjnym są mniej liczne, a dodatkowo są pod ciągłą presją niskich płac w związku z pełzającym kryzysem.
Starsze pokolenia, które akumulowały majątek teraz go zaczynają upłynniać aby pokryć koszty swojego życia na emeryturze, ale transfer bogactwa nie jest skierowany w kierunku rzeszy młodych, ale w kierunku wąskiej grupy bogatych, którzy są w stanie bogacić się jeszcze bardziej.
Tymczasem w Azji na rynek pracy wchodzi coraz więcej osób gotowych pracować za niskie stawki, co zwiększa presję na globalny spadek cen.
Środowisko zerowych stóp procentowych (mających być lekarstwem na deflację) powoduje, że oszczędzający nie otrzymują odsetek od zgromadzonego kapitału. Zmuszani są więc albo do spekulacji swoimi oszczędnościami albo aby zrekompensować przyszłe niskie odsetki ograniczają konsumpcję i oszczędzają jeszcze więcej antycypując przyszły kryzys.
Kolejna siła, która powoduje, że nie ma inflacji to eksport tejże inflacji z gospodarek zachodu do krajów Azji. To tam znajduje się centrum produkcji tanich towarów, to kraje azjatyckie (Chiny, Korea) mają nadwyżki i tam następuje obecnie transfer kapitału z gospodarek zachodu.
Tam tez trafia, między innymi, inflacja wydrukowanych w gospodarkach zachodu pieniędzy.
Zdaje się więc, że banki centralne mają poważny problem z tym, że instrumenty, które kiedyś były uznawane za ekstremalne i nieortodoksyjne (zerowe stopy i dodruk pieniądza) już przestają działać, a przyszłe bodźce deflacyjne w gospodarce rysują się jako niebezpieczne zagrożenie.
Już obecnie podnoszą się głosy, że banki centralne już nie będą w stanie poradzić sobie z deflacją samodzielnie i de facto kosztem ich niezależności rozwiązaniem będzie monetyzacja długów suwerennych (państwowych) i stymulanse fiskalne (wydatki rządowe). Pozostaje jednak otwarte pytanie, czy nawet użycie tak nieortodoksyjnych narzędzi (które kiedyś byłyby nie do pomyślenia – tak jak pojawiający się pomysł „kasowania” długów rządowych w bankach centralnych) tylko kupi zachodnim gospodarkom czas, czy rozwiąże problem. Problem, który wydaje się mieć podłoże strukturalne i znacznie głębsze.
Artykuł jest przedrukiem z marcowego wydania Newslettera Przeglądu Finansowego, którego wszystkie archiwalne wydania możecie przeczytać na tej stronie. Jeżeli zaś jesteście zainteresowani otrzymywaniem co miesiąc dodatkowego wpisu na maila właśnie w tamach newslettera, to wystarczy podać swój adres e-mail.
Zapisz się na newsletter aby otrzymywać powiadomienia o nowych wpisach. |
Zapisując się na Newsletter otrzymasz za DARMO następujące eBooki:
- "Jak analizować wykresy giełdowe" autorstwa Pawła Biedrzyckiego - 47 str. format PDF
- "Jak inwestować w złoto?" - 19 str. format PDF
- "Inwestycje alternatywne" - 12 str. format PDF
- "Złote ciekawostki i tajemnice" - 47 str. format PDF
Spadek cen jest korzystny jak dzieje się to w telefonii komórkowej. Pierwsze telefony były niezwykle drogie i mogli pozwolić sobie na nie tylko milionerzy w limuzynach, potem przyszedł czas na samochody, potem cegły i tak dalej... Ceny i marże spadały ale dzięki technologii my jako konsumenci dostajemy wiecej, a i firmy zarabiają więcej.
OdpowiedzUsuńRządy nie powinny się wtrącać do deflacji/inflacji bo nie powinny się permanentnie zadłużać, przynajmniej w czasach pokoju.
Mit o odkładaniu zakupów na później z powodu deflacji jest tylko mitem, dlatego że niezwykle rzadko ludzie podejmują decyzję okupnie czegoś gdyż cena zmieni się o 1-2% w skali roku. Zresztą te odłożone pieniądze mogą poprzez bank stać się kapitałem i także pracować. Takim samym mitem jest napędzanie gospodarki przez konsumpcję, tylko wytwarzanie nowych dóbr i usług napędza gospodarkę. Konsumpcja jest rzeczą wtórną.
Inflacja jest coraz niższa, lub przechodzi w deflację gdyż tworzy to klin podatkowy. Każdy zakup jest obłożony podatkie, każda produkcja i praca jest obłożona podatkiem. To tworzy coraz mniejszą siłę nabywczą klienta, który jest jednocześnie producentem. Czyli Ja jako producent produkuję za 1000 zł a jeśli to chcę nabyć to muszę zapłacić np 2000 ( uwzględniam wszystkie podatki po jednej stronie VAT, podatki od pracy, od nieruchomości itp) stąd nawet jak sypniemy jako rząd pieniędzmi to nie przynosi to efektu, nie wspominając już o % zabieranym przez kredyty.
Plastic Tofu